Dieta kiedyś i dzisiaj, czyli jak kultura i religia radziły sobie z otyłością

Obżarstwo, problem ze zdrowym stylem życia i nadmierny konsumpcjonizm to plaga dzisiejszego świata. Panujący obecnie pęd życia utrudnia nam skupienie się na prawidłowym odżywianiu, regularności posiłków i dbaniu o dietę bogatą w odpowiednie składniki odżywcze. Z pewnością nasi przodkowie nie mieli takich problemów. Zaczynając od początku – czyli od czasów prehistorycznych – pożywienie było rarytasem, na który zasłużyć mogli sobie wyłącznie doskonali łowcy i zbieracze. To oni przeżyli przekazując nam swe geny, a my stopniowo udoskonalaliśmy świat wokół siebie, czyniąc sobie Ziemię poddaną. Warto jednak pamiętać że zmieniliśmy wyłącznie otaczający nas świat, a nie nasze organizmy. Z punktu widzenia biologii jesteśmy takimi samymi istotami jak dziesiątki tysięcy lat temu, a nasze organizmy – mówiąc krótko – są w szoku, gdy dostarczamy do nich niedostępne kiedyś ilości pożywienia.

Niewątpliwym krokiem milowym w kierunku dostarczenia ludzkości stałych porcji pożywienia była tak zwana Rewolucja Neolityczna. To ona w latach 10000-4000 p. n.e na terenach Bliskiego Wschodu zapoczątkowała hodowlę zwierząt i rolnictwo. Nie musieliśmy już narażać swego życia w celu zdobycia pokarmu. Mogliśmy – podobnie z resztą jak to robimy dziś – oddać się pracy na rzecz zadbania o swój dobrobyt. Potem poszło jak z płatka. Rozwinął się handel, następnie przemysł, a świat stawał się coraz mniejszy. Przez te lata rozwinęliśmy również bardzo ważne narzędzie przetrwania, jakim jest religia. To ona niejednokrotnie dawała nam motywację do działania, wspierała w walce z przeciwnościami losu i wspomagała rozwój kultury i sztuki. Kiedy jedzenia było pod dostatkiem, jej regulacje dbały, by w określonych porach od obżarstwa i wszelkich cielesnych uciech jednak się powstrzymywać. Nadmierne łakomstwo, próżność i egoizm były ganione w niemal wszystkich religiach. Do dziś w najpopularniejszej z nich te właśnie zachowania wchodzą w skład tak zwanych grzechów głównych.

Dzisiaj, by powstrzymać się przed łakomstwem, zadbać o zdrowie i odpowiednią sylwetkę pozostaje nam silna wola, a z tą – jak wiadomo – bywa różnie. Ostatnio jednak zaczęto wracać do dawnych tradycji i metod. Coraz częściej polecaną przez dietetyków formą na odchudzanie stał się właśnie post. Nie warto się oszukiwać, że każdy będzie dbał o dostarczenie do swego organizmu odpowiednich proporcji witamin, kalorii i mikroelementów. Wielu z nas nie ma czasu na regularne posiłki, a co dopiero mówić o edukację na temat ich wartości odżywczych. Okazuje się, że znacznie łatwiejszą metodą na smukłą sylwetkę są po prostu regularne głodówki. Jedną z nich jest tak zwana dieta IF (ang. intermitten Fasting). Pierwszym krokiem w spełnieniu podstawowych założeń tej diety jest wydłużenie przerwy między kolacją a śniadaniem do minimum 12 godzin. Prawdopodobieństwo tego, że w 4 miesiące uda nam się schudnąć o pnad 3 kilogramy jest bardzo duże. Istnieje oczywiście kilka wariantów tej diety, uzależnionych od stopnia naszego zaawansowania.

16/8 – najlepiej zacząć nasz „post” po kolacji o 20:00, by kolejnym posiłkiem było późne śniadanie w granicach godziny 12:00. Do kolejnej kolacji jemy trzy posiłki (włącznie z nią) wspomagane maksymalnie dwiema przekąskami. Żaden wyczyn, a efekty widoczne.
20/4 – czyli poprzeczka postawiona nieco wyżej. Najlepiej dużą część głodówki po prostu przespać, więc warto zacząć od solidnej kolacji o 18:00, a następny dzień od posiłku w granicach 14:00.
6:1 – „post absolutny” stosujemy tu przez całą dobę w przeciągu sześciu dni.
Dieta IF niejako przyzwyczaja nas do odczuwania głodu, a ten – jak wiemy – towarzyszył nam od dawien dawna. Nasz organizm został zaprogramowany tak, że podczas okresów głodu udostępnia nam zapas rezerw i zapoczątkowuje wiele bardzo ważnych procesów metabolicznych. Nasi praprzodkowie mogli zasłużyć sobie na porządny posiłek tylko po wyczerpującym polowaniu. Po jedzeniu czas przeznaczony był na odpowiedzialny za regenerację sen, by wraz z kolejnym dniem udać się na łowy. Czasy się zmieniły – nasze ciała – nie.
Kolejnym przykładem praktycznego zastosowania niegdyś usankcjonowanego religijnie postu jest Dieta Daniela. Już sama jej nazwa pochodzi od starotestamentowej przypowieści o Danielu i trzech młodzieńcach mieszkających na dworze Nabuchodonozora. Główny bohater – w przeciwieństwie do swych kolegów – odmawiał spożywania wina i potraw na dworze króla. Żywił się wyłącznie jarzynami, dzięki czemu Bóg sprawił, że wyglądał on lepiej niż trzej pozostali. Kolejnym elementem zbliżającym tę dietę do tradycji chrześcijańskiej jest czas jej trwania. Ze względu na jej rygorystyczność nie może ona trwać dłużej niż 40 dni. Przez ten czas dostarczamy do organizmu maksymalnie 600 kalorii dziennie w postaci warzyw, owoców (z wyłączeniem kalorycznych bananów i winogron) ziół i wody. Podobnie jak podczas postu, przy tego rodzaju diecie zapomnieć możemy o mięsie. W odstawkę idą również słodycze, ziemniaki, rośliny strączkowe. Ze względu na brak mięsa i produktów mlecznych, przy stosowaniu tej diety można wesprzeć się suplementacją wapnia i witamin z grupy B. Kobiety w ciąży czy też karmiące, osoby z niewydolnością sercową, zmagające się z cukrzycą i nowotworami taki rodzaj diety powinny sobie odpuścić. Dieta Daniela nie jest również dobrym sposobem na odżywianie dziecka.

W przedstawionych wyżej dietach mechanizm odchudzania idzie w parze z procesem oczyszczania organizmu. Ciało wprawione w radzenie sobie z uczuciem głodu, w pierwszej kolejności uwalnia zapasy tłuszczu. Kolejnym etapem jest odtruwanie organizmu i usuwanie z niego zniszczonych tkanek, toksyn i metali ciężkich.
Przez wieki ludzkość wykształciła wiele sposobów na dietę i zdrowy tryb życia. Jedne były koniecznością, inne stanowiły moralny obowiązek. Dziś pozostaje nam czerpać z tej spuścizny pełnymi garściami i bezgranicznie uwierzyć swej silnej woli. Bez niej nie ruszymy z miejsca choćbyśmy mieli dietę cud podstawioną pod sam nos.